Menu |
|
||||||||||||||||||||
| |||||||||||||||||||||
Kobiety w wojnach napoleońskich | |||||||||||||||||||||
|
|||||||||||||||||||||
KOBIETY W WOJNACH NAPOLEOŃSKICH (zassane z forum Gery.pl) Wraz z rozpadem królewskiej francuskiej armii i pojawieniem się batalionów ochotników liczba kobiet pod sztandarami Francji niepomiernie wzrosła. Towarzyszyły one mężom, braciom, ojcom albo kochankom w marszu z rodzinnych prowincjonalnych miasteczek na linię frontu i starały się utrzymać przy nich jak najdłużej pod pozorem spełniania różnorodnych funkcji użytecznych dla obrońców Republiki. To właśnie wówczas kobiety przejęły całkowicie handel tytoniem i napojami alkoholowymi, dostarczając żołnierzom także wiktuałów i drobnych przedmiotów w rodzaju lusterek czy grzebieni. Zaopatrzenie republikańskiej armii pozostawiało wiele do życzenia i panował w niej często głód. Stąd wiwandierki, trzymające na swym wozie zawsze trochę żywności, miały do odegrania istotną rolę. Część kobiet próbowała usprawiedliwić swą obecność w szeregach piorąc bieliznę oficerów i podoficerów. Jeszcze inne uprawiały otwarcie nierząd, a w owych czasach niemal zupełnego zaniku dyscypliny nie było wcale rzeczą łatwą pozbycie się takich pań, uważanych zresztą przez ogół żołnierzy za bardzo przydatne. Trudno było wypędzać owe niewiasty, skoro niejeden z oficerów, a nawet dowódców wyższego szczebla, miał u swego boku przyjaciółkę, która zajmowała się prowadzeniem jego gospodarstwa. Oprócz wiwandierek i praczek były też w armii kobiety podające się za mężczyzn i pełniące normalną służbę żołnierską. Większość z nich przywdziewała mundur, by nie rozłączać się z ukochanym, i bardzo często przez całe tygodnie, a nawet miesiące nikt nie podejrzewał takiej mistyfikacji. W niejednym wypadku kobieta-żołnierz po śmierci opiekuna znajdowała sobie zaraz nowego, przy czym z reguły był to podoficer - coraz wyższego stopnia - co gwarantowało jej pewne bezpieczeństwo i pozwalało uniknąć losu zwykłej nierządnicy. Francuscy pamiętnikarze podają liczne przykłady kobiet biorących udział w kampaniach Wielkiej Rewolucji. Siostra gen. Anselme'a służyła jako jego adiutant. Louise Antonini wzięła udział w wyprawie na San Domingo jako prosty marynarz, a potem zaciągnęła się do 70 pułku piechoty. Była w nim kapralem, a później sierżantem. Rose Barreau, która zmieniła imię na Liberté (Wolność), zaciągnęła się w 1793 roku wraz z mężem i bratem do 2 batalionu departamentu Tarn i walczyła w Armii Pirenejów. Angelique Brulon po śmierci męża-kaprala zaciągnęła się do 42 półbrygady, ale w 1797 roku w wyniku licznych ran musiała zakończyć karierę wojskową i osiąść w paryskim Zakładzie Inwalidów. To ona właśnie otrzymała w 1822 roku stopień podporucznika, a w 1851 Medal Św. Heleny. Była też pierwszą kobietą, której nadano krzyż Legii Honorowej. Niejaka Favre, żona kapitana 7 batalionu ochotników departamentu Sekwany, oddała pierwszy armatni strzał ku oblężonej twierdzy Maastricht. Była tak dzielna, że żołnierze uważali ją za zastępcę swego dowódcy. Wzięta do niewoli pod Tirlemont omal nie została zmasakrowana przez Niemców. Z Polek kobietą taką była Joanna Żubr. Wraz z mężem Maciejem Żubrem, w 1808 przedostała się z Wołynia do Ks. Warszawskiego i wstąpiła do 2 pułku piechoty jako żołnierz, ukrywając, że jest kobietą. Wzięła udział w kampanii galicyjskiej. Odznaczyła się w 1809 przy szturmie Zamościa. Przeszła następnie do 17 pułku piechoty, w którym mąż został ppor., a ona sierżantem. Brała udział w kampanii rosyjskiej w walkach na Białorusi w dywizji Dąbrowskiego. Wydostała się z Rosji i latem 1813 zdołała - już po odejściu korpusu ks. Poniatowskiego z Krakowa dołączyć do wojska polskiego w Saksonii. W obozach przeciwnych także walczyły kobiety. Wystarczy wspomnieć Marię Augustinę, bohaterkę pierwszego oblężenia Saragossy, nazywaną też Agustiną Zaragoza. Ta 20-letnia dziewczyna 2 VII 1808 powstrzymała atak francuski przy bramie Portillo. Prusacy szczycą się przynajmniej 12 takimi kobietami jak np.: Eleonora Prochaska – nazwana Poczdamską Joanną d’Arc, Anne Lühring z Bremen, Johanna Stegen z dolnej Saksonii, walcząca wśród artylerzystów (amunicyjnych) i ratująca rannych z przodka, Żydówka Esther Manuel walcząca w kawalerii, gdzie awansuje na wachmistrza, czy Friederike Krüger walczącą pod Frydlandem, za co otrzymuje Żelazny Krzyż. Trzeba też wspomnieć o Jane Townshend, angielskiej kobiecie, walczącej w przebraniu męskim na okręcie „Defiance" w bitwie pod Trafalgarem - 1805. Otrzymała za to MEDAL ZA SŁUŻBĘ MORSKĄ, (Naval General Service Medal), odznaczenie angielskie, przyznawane za udział w wojnach 1793-1840, medal ustanowiony dopiero w 1847 przez królową Wiktorię. Rosyjski ułan Aleksander Sokołow, późniejszy kornet Alexandrow, to nikt inny jak tylko Nadieżda Durowa, kryjąca się w męskim przebraniu i biorąca udział w kampanii 1806-1807 – za walki pod Dobrym Miastem otrzymuje Order Św. Jerzego. Walczy także pod Borodino, gdzie zostaje ranna. Pamiętnikarze piszący o kobietach-żołnierzach podkreślają z reguły ich odwagę, a nawet brawurę, wytrzymałość na trudy obozowego życia, przywiązanie do męża czy kochanka, sympatię, jaką cieszyły się w batalionie czy szwadronie, który nieraz był dumny, że ma oto w swych szeregach tak niezwykłą niewiastę. Te kobiety-żołnierze niemal zawsze wywodziły się z dolnych warstw społeczeństwa. Córki chłopów czy robotników, przyzwyczajone od dzieciństwa do ciężkiej pracy, zupełnie dobrze dawały sobie radę zarówno na biwaku, jak i na polu bitwy. Koledzy dbali zresztą o nie, zwłaszcza w czasie walki, pilnując, by nie wysuwały się zbytnio do przodu, a gdy zdarzało się, że groziła im niewola, śpieszyli wydrzeć je z rąk nieprzyjaciela. Bonaparte był zdecydowanie przeciwny obecności tak wielu kobiet w armii, choć uznawał przydatność wiwandierek i praczek. Legenda mówi, że sam zresztą korzystał z usług takiej praczki - słynnej ,,Madame Sans Gene" - Katarzyny Hubscher, późniejszej marszałkowej Lefebvre i księżnej Gdańska. Niemniej jednak w Armii Italii, której dowództwo objął wiosną 1796 roku, rozkazał usunąć wszystkie ,,zbędne kobiety", zwłaszcza zaś te, które nie mogły wylegitymować się żetonami. Organizując wyprawę do Egiptu Napoleon dopuścił na okręty tylko 300 kobiet, ściśle ustalając, że nie może być ich więcej niż cztery na batalion. Kilkanaście niewiast przeznaczono do obsługi szpitali i reperacji mundurów. Przed wejściem na okręty każda z tych kobiet musiała okazać świadectwo rady administracyjnej swego oddziału stwierdzające, że jest zawodową praczką bądź krawcową. Większość z nich stanowiły zresztą żony podoficerów, jak np. 20-letnia Paulina Margueritta Fourès, modystka z Carcassonne, która pojechała tam z mężem – porucznikiem, a następnie została kochanką Bonapartego. Poczynając od kampanii 1805 roku wiwandierki zostały w pełni zaakceptowane przez armię. Chociaż nie dostały nigdy mundurów - w gruncie rzeczy nie uważano ich za pełnoprawnych żołnierzy - to jednak mogły korzystać z wojskowej opieki lekarskiej i otrzymywać takie same nagrody, jak ich koledzy-mężczyźni. Wyjątek stanowiła Legia Honorowa, której oficjalnie nie przyznawano wiwandierkom, choć pamiętnikarze notują parę wypadków, gdy sam Napoleon przypinał krzyże Legii tym dzielnym kobietom. W 1805 roku wiwandierki raz jeszcze sprawdziły się na polu walki, ale tym razem już nie w szeregach improwizowanych i mało zdyscyplinowanych wojsk rewolucyjnych, ale w pułkach Wielkiej Armii. W bitwie pod Austerlitz wiwandierki nie trzymały się wcale na zapleczu. Przeciwnie, towarzyszyły żołnierzom w pierwszej linii, brały udział w ich atakach, rozdając wino, zagrzewając do walki, a potem opatrując rannych. W sytuacji, gdy służba zdrowia nie mogła zapewnić szybkiej pomocy, postawa tych kobiet, które z całą niewieścią troskliwością bandażowały żołnierzy, była prawdziwym błogosławieństwem. Wiwandierki uratowały wówczas kilkuset rannych, znosząc ich z okrytego śniegiem pobojowiska, ładując na swe wozy i wioząc na tyły. Po raz drugi przydatność wiwandierek potwierdziła się w kampanii 1807 roku na ziemiach polskich. I tu również wiele z nich dało dowody zimnej krwi i odwagi. Taka madame Cazajus z 57 pułku piechoty liniowej doczekała się pochwały w rozkazie dziennym marszałka Neya za to, że ,,pod gradem kuł przedostała się dwukrotnie do wąwozu, gdzie walczyli nasi żołnierze, by tam - za darmo - rozdzielić między nich dwie baryłki okowity". Wszystko to działo się podczas bitwy pod Dobrym Miastem. Wiwandierki towarzyszyły oczywiście Wielkiej Armii także w kampanii rosyjskiej. Niemal każdy pamiętnikarz biorący udział w nieszczęsnej wyprawie wspomina wiwandierki wiozące rannych oficerów, próbujące - nie zawsze z powodzeniem - przeprawić się przez Berezynę, krzepiące żołnierzy łykiem gorzałki. Ci z oficerów, którzy rysowali sceny z życia obozowego, pozostawili nam liczne wizerunki owych dam. Z początkiem kampanii na grzbiecie wierzchowca, przy wyjściu z Moskwy na koźle wypełnionego zdobyczą furgonu, a pod koniec już na piechotę, okutane chustami i podartym kocem, towarzyszące paru żołnierzom trzymającym jeszcze broń w ręku. Wspomniano już o dzielności i odwadze kobiet, przytaczając przykład madame Cazajus z 57 pułku piechoty liniowej, która doczekała się pochwały w rozkazie dziennym marszałka Neya, za udział w bitwie pod Dobrym Miastem w 1807 r. Innym przykładem może być legendarna kantynierka 1 pułku Maria Tete-du-bois, znana z ostrego języka i gorącego serca, która zginęła od kuli armatniej pod Waterloo. Była z pułkiem od początku jego istnienia. Wyszła za mąż za dobosza, który poległ później pod Montmirail. Jej syn, urodzony niedługo po Marengo był także doboszem. Poległ w obronie Paryża w 1814 roku. Na ufundowanym przez towarzyszy broni nagrobku napisano: "Tu leży Maria, kantynierka 1 pułku grenadierów pieszych Starej Gwardii Cesarskiej. Poległa na Polu Chwały 18 czerwca 1815 roku. Salut dla Ciebie Mario - gdziekolwiek jesteś!". Opracowanie AMi na podstawie: R. Bielecki, Wielka Armia; R. Bielecki, Encyklopedia Wojen Napoleońskich; G. Breton, Napoleon i kobiety www. prusen-cronic |
|||||||||||||||||||||
|
|||||||||||||||||||||